Poniższy tekst to przedruk wywiadu, który ukazał się na portalu Wyborcza.pl:
https://wyborcza.pl/7,154903,31808144,narodowosc-rasa-presja-tlumu-komu-pomagaja-sedziowie.html
i w Gazecie Wyborczej w dniu 31.03.2025. Publikacja została udostępniona przez KulturaGry.pl za zgodą Wyborcza Sp. z o.o. Autor: Rafał Stec.
Sędziowie dają wyraźnie mniej żółtych kartek gospodarzom i częściej przedłużają mecz, gdy gospodarze potrzebują strzelić gola. Michał Kowalik, doktorant na Uniwersytecie w Tybindze, bada stronniczość sędziów. I przedstawia zaskakujące dane.
Rafał Stec: Nic w sporcie nie wywołuje większych awantur i bardziej toksycznych emocji niż sędziowskie błędy. Szukamy nowych narzędzi, wprowadzamy nowe technologie, marzymy o ideale. Ale nadal najczęściej na końcu jest człowiek, który podejmuje decyzje. Istnieją bezstronni sędziowie?
Michał Kowalik, doktorant na Uniwersytecie w Tybindze zajmujący się ekonomią behawioralną i ekonomią sportu: Naukowcy nie analizują karier konkretnych ludzi, lecz duże ilości danych, by wykryć ogólne reguły zachowań, a z nich wynika, że arbitrzy mają silną tendencję do faworyzowania pewnych grup.
Po pierwsze, decydują łaskawiej dla drużyn gospodarzy. Po drugie, faworyzują ze względu na narodowość, podejmują korzystniejsze decyzje dotyczące zawodników pochodzących z tego samego kraju, regionu, mówiących w tym samym języku…
… czyli mówimy o przypadkach, gdy np. Szymon Marciniak prowadzi mecz Barcelony, w której grają Robert Lewandowski i Wojciech Szczęsny.
– Tak, choć powtórzę: nie będziemy rozmawiali o konkretnych nazwiskach.
I trzeci typ stronniczości – faworyzowanie ze względu na rasę. Sędziowie są szkoleni, wnikliwie obserwowani i muszą starać się zachowywać maksymalny obiektywizm, bo na tym zarabiają, za właściwe decyzje są wynagradzani zaproszeniami do bardziej prestiżowych zawodów. A mimo wszystko mają ewidentną skłonność do nierównego traktowania sportowców, zapewne nieświadomie.
Proszę o konkret, zacznijmy od piłki nożnej.
– Wyobraźmy sobie, że mecz dobiega końca, a gospodarze grają przy niesatysfakcjonującym wyniku. Im bardziej spotkanie zostanie przedłużone, tym dla nich lepiej, będą mieli więcej czasu na odrobienie strat i osiągnięcie remisu lub strzelenie zwycięskiego gola. Okazuje się, że arbitrzy systematycznie odpowiadają na to zapotrzebowanie. Doliczają więcej czasu gry, gdy gospodarzom na tym zależy, niż wtedy, gdy mają korzystny rezultat. W latach 90. i na początku XXI wieku w lidze hiszpańskiej i niemieckiej różnica wynosiła nawet ponad 100 sekund.
Gigantyczna. Do meczu dorzuca się zazwyczaj kilka minut, więc różnica sięga kilkudziesięciu procent.
– Co ciekawe, różnica zmniejszyła się, odkąd wprowadzono zasadę, że sędzia techniczny podnosi tablicę z informacją, o ile gra zostanie przedłużona. To prawdopodobnie wyzwoliło u arbitrów więcej samokontroli. Kiedy wszyscy wiedzą, ile minut dołożyli, to nie wypada radykalnie zmieniać własnej decyzji.
Co oznacza, że warto główkować nad rozmaitymi korektami, by arbitrami trochę sterować, popychać ich w kierunku bezstronności.
– Tak, choć podkreślam, że jawność nie wyeliminowywała tendencyjności, lecz ją zredukowała – do 30-40 sekund. Wciąż dużo, a badań przeprowadzono mnóstwo, zjawisko występuje również we włoskich Serie A i Serie B, amerykańskim MLS, lidze angielskiej etc.
Sędziowie sprzyjają gospodarzom również wtedy, gdy karzą za przewinienia. Gościom dają średnio o 0,4 więcej żółtej kartki i o 0,1 więcej czerwonej na mecz.
Znów wypada chyba dopowiedzieć, że to wbrew pozorom sporo. Ułamki nie wyglądają efektownie, ale kartki wyciąga się jednak rzadko, zwłaszcza czerwone – przeważają spotkania bez nich. No i wyrzucenie z boiska jest sankcją drastyczną.
– Poza tym wpływają również na kolejne mecze, decydują o zawieszeniach piłkarzy. Skoro w sporcie na najwyższym poziomie o rozstrzygnięciach decydują coraz mniejsze drobiazgi, to pojedyncze incydenty, w których sędzia się waha, mają ogromną rangę. VAR nie sprawdza wszystkich wywołujących wątpliwości, a rzuty wolne sprzed pola karnego podyktowane za dyskusyjne przewinienie czy rzuty rożne, gdy nie ma pewności, kto ostatni dotknął piłki, również składają się na końcowy rezultat. Tymczasem ustalenia, o których opowiadam, są wiarygodne, ponieważ każde takie badanie obejmuje próbę rzędu kilku tysięcy meczów.
Największy wpływ mają zapewne trybuny. O tym, jak sędziowie ulegają publiczności, przekonuje eksperyment, w którym posadzono ich przed telewizorem, podzielono na dwie grupy, kazano oglądać mecz Liverpoolu z Leicester i mówić, jakie decyzje podjęliby w różnych sytuacjach. Ci, którzy patrzyli na ekran z włączonym dźwiękiem, „dyktowali” o 16 procent więcej fauli dla gospodarzy, niż ci, którzy mieli tylko obraz, więc nie słyszeli kibiców.
Inne badanie wykazało, że istotną rolę odgrywa nawet bieżnia. Jeśli oddziela boisko od trybun, oddalając fanów od sędziego, ten w mniejszym stopniu sprzyja piłkarzom grającym u siebie.
Czyli do pierwszej grupy faworyzowanych należą nie tyle drużyny gospodarzy, ile te hałaśliwe wspierane. Sędziowie ulegają presji tłumu, nawet jeśli go nie widzą.
– W sezonie 2006/07, po korupcyjnym skandalu w lidze włoskiej, ukarane Milan, Fiorentina i Lazio musiały rozegrać kilka meczów u siebie bez publiczności. I zarówno wtedy, jak i po wybuchu pandemii koronawirusa – gdy stadiony opustoszały – tendencyjność arbitrów spadła. Przy tej samej liczbie fauli pokazywali gościom mniej żółtych i czerwonych kartek, co udowodniła analiza gigantycznych danych, obejmujących ponad 30 lig, w tym polskiej.
Przejdźmy do faworyzowania ze względu na narodowość lub podobne cechy, by tak rzec, tożsamościowe.
– Naukowcy z Tybingi i norweskiego Molde zebrali kompletne dane z konkursów skoków narciarskich w Pucharze Świata, mistrzostwach świata oraz igrzyskach olimpijskich, by sprawdzić, czy sędziowie uzależniają notę za styl od tego, skąd pochodzi zawodnik. Okazało się, się przyznają rodakom o 0,1 punktu więcej niż konkurentom z innych państw…
… kolejny raz warto zwrócić uwagę, że to liczba niby niepozorna, a w istocie znacząca, skoro pojedyncze noty dla najlepszych różnią się często o zaledwie 0,5 czy 1 pkt.
– W dodatku znów mowa o bardzo miarodajnej analizie, obejmującej 203 konkursy, ponad 15 tys. skoków, sędziów reprezentujących 12 krajów. Tym bardziej interesujące wydają się inne ustalenia – przedstawiciele różnych krajów w różnym stopniu uzależniali ocenę od narodowości. Najbardziej faworyzowali swoich Rosjanie, którzy przyznawali im średnio o 0,22 więcej punktów niż reszcie, za nimi uplasowali się Polacy (0,17). Na drugim końcu skali znaleźli się Norwegowie i Finowie, u których stwierdzono różnicę mikroskopijną, praktycznie bez znaczenia.
Przy okazji autorzy badania odkryli, że te rezultaty są zbieżne z Indeksem Percepcji Korupcji, czyli klasyfikacją hierarchizującą państwa według tego, jak postrzegają poziom łapówkarstwa w swoim kraju jego obywatele. Korelacja była tyleż silna, co zgodna z intuicją. Bardziej tendencyjni sędziowie pochodzą z okolic, gdzie korupcji jest więcej.
A w futbolu klubowym? Tam rywalizują drużyny totalnie kosmopolityczne, arbitrzy stale gwiżdżą rodakom.
– Przebadano 2563 mecze rozegrane w 12 sezonach Ligi Mistrzów i okazało się, że w sytuacjach dotyczących fauli sędziowie podejmowali aż o niemal 10 proc. więcej korzystnych decyzji w stosunku do zawodników pochodzących z tego samego kraju, co oni. Następnie ekonomiści z Uniwersytetu Maryland wniknęli głębiej i odkryli, że ta różnica rośnie, gdy rodak arbitra występuje w drużynie narodowej. Jeszcze bardziej rośnie, gdy rodak gra na własnym stadionie. A najbardziej, gdy rodak rywalizuje nie w fazie grupowej, lecz w fazie pucharowej, zatem o wyższą stawkę.
I najbardziej zaskakujące – wyraźnie bardziej skłonni do faworyzowania piłkarzy ze swojego kraju byli sędziowie kategorii elite, najwyższej w systemie UEFA.
Zaskakujące i dołujące. Jeśli najlepsi specjaliści przegrywają z uprzedzeniami – czy też, odwrotnie, ze sprzyjaniem ludziom podobnym do siebie – nawet bardziej niż słabsi, to trzeba pogodzić się z tym, że lekarstwa nie ma. Co wiemy o faworyzowaniu ze względu na rasę?
– W najsłynniejszym, choć już nie najnowszym badaniu, prześwietlone zostały wszystkie mecze koszykarskiej NBA w latach 1991-2004. I okazało się, że zawodnik miał o 4 proc. mniej odgwizdywanych fauli i zdobywał o 2,5 proc. więcej punktów, gdy z sędzią łączył go kolor skóry. I, co może wielu zaskoczyć, to czarni w większym stopniu faworyzowali czarnych niż biali – białych. Byli bardziej lojalni wobec „swoich”.
Wyniki zyskały rozgłos, informowały o nim „New York Times”, ESPN i BBC, komentowali je gwiazdorzy formatu LeBrona Jamesa, Kobe Bryanta czy Charlesa Barkleya. I kiedy po kilkunastu latach badanie powtórzono, wyniki były skrajnie odmienne, zjawisko prawie zniknęło. Niewykluczone więc, że pomogła medialna wrzawa, dzięki której sędziowie zostali uświadomieni. To jedyna hipoteza, ponieważ wiadomo, że po opublikowaniu efektów pierwszego badania NBA nie wprowadziła żadnych zmian, nie podjęła żadnych decyzji mających wyeliminować faworyzowanie ze względu na rasę.
Dyskryminować ze względu na płeć podczas zawodów sportowych się nie da, bo mężczyźni i kobiety rywalizują osobno, ale przywoływane badania przypominają mi przełom w Filharmonii Nowojorskiej. Kiedy w 1970 roku wprowadzono tam przesłuchania na ślepo i egzaminujący nie widzieli, kto gra, kompletnie zmienił się przebieg rekrutacji. Do zespołu prawie wyłącznie męskiego nagle zaczęto przyjmować wielokrotnie więcej kobiet niż wcześniej. Trzy lata temu pierwszy raz w historii było ich tam więcej niż mężczyzn.
– Dlatego doniosłość odkryć, o których opowiadam, wykracza poza sport. W wielu obszarach życia ludzie oceniają innych ludzi, podejmują kluczowe decyzje – przy przyjmowaniu do pracy, w sądach, w urzędach, na uniwersytetach i szkołach. Jak silna faworyzacja musi tam występować, skoro mechanizmy kontroli są słabsze niż w sporcie? Temu, kto wydaje werdykty na boisku, zależy na ich trafności, na dążeniu do bezstronności i sprawiedliwości, bo inaczej nie zrobi kariery, poza tym stale recenzują go fachowcy, media i kibice.
Dla ekonomistów oraz naukowców z różnych dziedzin, którzy próbują rozumieć zjawiska społeczne i ludzkie zachowania, sport stanowi idealną przestrzeń badawczą. Wszystko widać, wszystko się rejestruje, szczegółowo opisuje statystycznie, dostępne są niezmierzone bazy danych. Można uniknąć problemu znanego z psychologii, gdzie sporo badań przeprowadza się wśród studentów tego kierunku. Niezbyt reprezentatywne grono, a istnieje jeszcze tzw. efekt Hawthorne, mechanizm polegający na tym, że ludzie świadomi, iż uczestniczą w eksperymencie, zaczynają zachowywać się inaczej.
Tymczasem w sporcie mamy profesjonalistów, którzy walczą o wysoką stawkę, doskonale znają precyzyjnie zdefiniowane reguły gry. Tradycyjni ekonomiści patrzą na nas czasami jak na wariatów zajmujących się błahostkami, więc czujemy się trochę rebeliantami, ale pracujemy w warunkach pozwalających wyizolować interesujące zdarzenia, wyeliminować wpływ wszystkich czynników mogących zaburzyć wynik badania. Łatwiej sprawdzić, czy sportowcy tracą wydajność w skrajnym napięciu – piłki meczowe, ostatnie sekundy gry, decydujące rzuty karne – niż zmierzyć to, jak reagują na stres prezesi czy szeregowi pracownicy zwykłej firmy.
Przychodzi mi do głowy metafora: na zawodach sportowych jesteśmy trochę bliżej laboratorium niż w tamtych badaniach psychologicznych. Pozostańmy przy piłce nożnej, dyscyplinie wyzwalającej najgorętsze emocje – co bierzecie pod uwagę?
– Choćby siłę drużyn, kierujemy się rankingami. Wiadomo, że te słabsze i broniące się zbierają więcej żółtych kartek niż silniejsze i atakujące, nie ma sensu porównywać nieporównywalnego. Kolejny czynnik to np. pogoda, bo kiedy leje i piłkarze się ślizgają, to mogą częściej faulować choćby przypadkowo. Usposobienie sędziów – jedni generalnie reagują surowiej, inni łagodniej. Etap rywalizacji – gdy stawka rośnie, zawodnicy mogą grać ostrzej. Frekwencja – liczby bezwzględne oraz stopień wypełnienia stadionu, bo mniej ludzi zasiadających na mniejszych trybunach może oddziaływać silniej niż więcej ludzi, którzy zajmują tylko cząstkę olbrzymiego obiektu. Nawet wspomniana bieżnia na stadionie, teoretycznie drobiazg, ma znaczenie.
Dla dokładności badania trzeba brać pod uwagę jak najwięcej czynników. To działa, bo choć wyniki analiz dotyczących nawet tych samych rozgrywek się różnią – skutek stosowania odmiennych metodologii, naukowcy spierają się o ich skuteczność – to różnią się nieznacznie. Generalnie wnioski są powtarzalne, co świadczy o ich wiarygodności.
I warto sport głęboko rozpracowywać, bo to daje wiedzę nie tylko o sporcie.
– Piłkarze Francji pojechali na mundial w 2010 roku m.in. dzięki oszustwu Thierry’ego Henry’ego i wpadce sędziego, która w erze wideoweryfikacji nie byłaby możliwa. Napastnik strzelił wtedy Irlandii gola ręką. Potem oszacowano, że to rozstrzygnięcie – awans Francuzów – pozwoliło zarobić organizującemu turniej RPA 33 mln dol. więcej, niż gospodarze zyskaliby w przypadku sukcesu rywali. Zanalizowano zwyczaje obu nacji, skłonność wyjeżdżania na zagraniczne imprezy futbolowe, porównano zmierzony rozmiar ruchu turystycznego francuskiego z potencjalnym irlandzkim.
W takim razie porzućmy sprawy sędziowskie dla bardziej uniwersalnych. Jak jeszcze badania związane ze sportem objaśniają nam świat, ludzi, inne fragmenty rzeczywistości?
– Można podróżować wzdłuż i wszerz.
Po Super Bowl obserwuje się więcej zawałów serca – to nic zaskakującego. Bardziej intryguje, że kobiety w ciąży mieszkające w pobliżu stadionu, na którym odbywa się mecz, częściej rodzą wcześniaki. Sportowe emocje mogą więc wpływać na zdrowie. Tyle mówią rezultaty badań, niech eksperci z rozmaitych dziedzin zajmą się ich interpretacją. Temat chyba zasługuje na uwagę.
Przyjrzano się sędziom z Luizjany – nie chodzi o sport, lecz powszechny wymiar sprawiedliwości – w latach 1996-2012. Nazajutrz po niespodziewanej porażce tamtejszej drużyny uniwersyteckiej w futbolu amerykańskim wydawali surowsze wyroki niż w dniach, w których do przykrego dla kibiców zdarzenia nie dochodziło.
Badanie większości lig europejskich wykazało, że piłkarze, którzy dorastali w regionach ogarniętych wojną, częściej faulują, zbierają kartki, są agresywniejsi.
Kiedy koszykarska liga ACC zwiększyła skład sędziowski z dwóch do trzech osób, liczba fauli spadła o 30 proc. Zawodnicy zmienili zachowanie, gdy wzrosło prawdopodobieństwo, że zostaną nakryci na przewinieniu.
Po niespodziewanych zwycięstwach ulubionych drużyn piłkarskich ludzie mają skłonność do podejmowania bardziej ryzykownych decyzji finansowych. Poprawia im się nastrój, niesie ich nierealistyczny optymizm. Uleganie emocjom to kluczowe odkrycie ekonomii behawioralnej. Czy dlatego bukmacherzy lub kasyna agresywnie reklamują się zaraz po meczach?
To moja obsesja. Reklamowania hazardu zakazałbym całkowicie, ale jeśli się nie da, to może chociaż mały kompromis – nie po meczach. Fantazjuję, ale lepsze cokolwiek niż nic.
– Rozpowszechnianie wyników badań, o których opowiadam, może tylko zwiększyć świadomość istnienia ważnych dla życia społecznego zjawisk. Tu się kończy zasięg oddziaływania naukowców, rzeczywistość kształtują inni.