Cud w Leicester. O tym, jak Lisy przechytrzyły piłkarski porządek.  

Gdyby chcieć nakręcić o tym film – odrzuciłby go każdy producent jako zbyt naiwny. Nawet najbardziej niepozorni bohaterowie muszą być przecież choć odrobinę wiarygodni. A jednak. W sezonie 2015/2016 wydarzyła się rzecz, która podważyła aksjomaty współczesnego futbolu. Leicester City zostało mistrzem Anglii. Ten sam klub, który jeszcze osiem lat wcześniej grał w trzeciej lidze, a rok wcześniej ratował się przed spadkiem do ostatniej chwili. Życie znów pokazało, że to ono pisze najlepsze scenariusze.

Trudno właściwie jednoznacznie określić tę opowieść. Romantyczna bajka? Na pewno – w końcu Lisy w tamtym sezonie rozkochały w sobie kibiców na całym globie. Rewolucja? Władza wszakże została obalona. Płomyk nadziei przerodził się w pożar na pokładzie baronów Premier League. Wydawało się, że może powstała właśnie nowa siła, będąca w stanie stawić czoła tym najsilniejszym. Ale historia ponownie pokazała, że rewolucja zjada własne dzieci. Dwóch z trzech kreatorów tego sukcesu – Riyad Mahrez i N’Golo Kanté – zasilili wkrótce szeregi swoich oprawców. Najtrafniej chyba istotę rzeczy oddaje porównanie do Mistrza i Małgorzaty. Oto Leicester, niczym Woland – przybysz nie wiadomo właściwie skąd – obnażył chciwość i zepsucie elity finansowanej przez arabskie petrodolary, ruskie ruble i czort wie jakie jeszcze waluty. 

Wujek Claudio

Na ławce menedżerskiej zasiadł Claudio Ranieri. Włoch miał już w swoim trenerskim CV zespoły ze światowego topu – Napoli, Atletico, Valencię, Chelsea, Juventus, Romę, Inter – i z niektórymi radził sobie naprawdę dobrze. Mimo to, przed objęciem Leicester, jego gablota trofeów nie była zbyt okazała. Mógł pochwalić się wygranymi w Copa del Rey, Pucharze Intertoto i Coppa Italiana.

Choć zdobycze pucharowe pozostawiały wiele do życzenia, to nie można było Ranieriemu odmówić nosa do piłkarzy. Przeciwnie, jako menadżer Chelsea wypromował talenty dwóch przyszłych legend klubu, Franka Lamparda i Johna Terry’ego. Ściągnął też z Madrytu Claude’a Makélélé. Będąc w Valencii poznał się na umiejętnościach legendarnego Santiago Cañizaresa. 

Kojarzony był bardziej z sympatycznym uśmiechem niż z taktyczną rewolucją. Gdy obejmował Leicester, nie dawano mu wielkich nadziei na sukces – stawiając na mistrzostwo Lisów jednego funta, bukmacher zobowiązywał się wypłacić 5 tysięcy, gdyby rzeczywiście takie zdarzenie miało miejsce. Większe szanse dawano Elvisowi Presleyowi na powrót do życia.

Miał jednak Ranieri w sobie coś rozczulającego. Słuchając wywiadów z nim, zwraca uwagę nie tylko dramatycznie kaleczony angielski, ale przede wszystkim ciepło, które od niego bije. Szczerość i prawdziwość uczuć, otwartość, pogoda ducha, ale też wysokie wymagania stawiane sobie i podopiecznym.  

„I say to the players – is not important the result. Is important your attitude.”

“Mówię do piłkarzy – jest nieważny wynik. Jest ważne wasze nastawienie.”

“Emotions are important for me. When I finish my emotion, I finish my career.”

“Emocje są dla mnie ważne. Kiedy skończę moją emocję, skończę karierę.”

Być może to właśnie team-spirit, mądrze budowany przez wujka Claudio, był czynnikiem decydującym. Już w trakcie zwycięskiego sezonu zespół Leicester seryjnie tracił gole w kolejnych meczach. Przed którymś kolejnym Ranieri zaoferował, że jeśli tym razem uda się utrzymać czyste konto, to postawi całej drużynie pizzę. Plan się powiódł – Lisy zagrały na 0 z tyłu. Zawodnicy przyszli do trenera z numerem telefonu do wybranej pizzerii. Ten jednak, ku zaskoczeniu drużyny, zabrał ich do restauracji, gdzie czekały na nich stanowiska ze składnikami do wyrabiania pizzy i powiedział, że muszą przygotować ją sami. 

Liys – Pizzaioli. Źródło: Fearless Foxes: Our Story | Leicester City’s 2015/16 Premier League Title. youtube.com/@LCFC

Ekipa do zadań niemożliwych

Leicerster to niewielkie (ok. 400 tysięcy populacji) przemysłowe miasto w centralnej Anglii. Jest jednym z miast o największej na Wyspach różnorodności pochodzenia mieszkańców – duży procent to ludność napływowa. Ekipa zwycięskiej drużyny z sezonu 2015/16 doskonale wpisywała się w tę mieszankę kulturową. Symboliczny jest wspomniany już kulawy angielski trenera. Każdy migrant przyzna, że największą barierą w integracji jest język. Paradoksalnie dużo łatwiej o porozumienie z innym cudzoziemcem, który podobnie kaleczy obcą sobie mowę niż z perfekcyjnie brzmiącym autochtonem. Nie z przypadku opinia, że każdy akcent angielskiego generalnie łatwo zrozumieć – włoski, niemiecki, hiszpański, francuski, rosyjski – za wyjątkiem brytyjskiego. 

Trzon drużyny opierał się na piłkarzach o tle imigranckim. Riyad Mahrez, piłkarz urodzony we Francji, gdzie stawiał pierwsze futbolowe kroki, to przecież z pochodzenia Algierczyk utrzymujący silne związki z ojczyzną. W drużynie narodowej zagrał 101 spotkań i strzelił 32 gole. N’Golo Kanté, choć związany raczej z Francją, w której się urodził, i którą później reprezentował, jest z pochodzenia Malijczykiem. Młodszy z rodziny Schmeichel, ówczesny bramkarz Lisów, ma pochodzenie polskie – choć u niego samego próżno poszukiwać silnych związków z krajem Piastów, to przecież jego ojciec Peter ma na drugie imię Bolesław. 

Ale chyba najbardziej wyrazista postać z tej zwycięskiej drużyny – Jamie Vardy, napastnik i kapitan – przypominał, że ta mieszanka kulturowa spotkała się bądź co bądź na ziemi angielskiej. I to przypominał niezwykle dobitnie, jako Angol wyjęty niczym prosto z mema. Wielki fan Sheffield Wednesday, swój debiut w Premier League zaliczył dopiero w wieku 27 lat. Wcześniej tułał się po niższych ligach (non-League football), łącząc weekendowe mecze z pracą w fabryce szyn medycznych i z inną pasją – imprezowaniem. Znane są historie wizyt Vardy’ego w klubach nocnych, obrażania obcokrajowców w kasynie, przychodzenia na trening wstawionym i nt. jego, lekko mówiąc, niezbyt sportowego trybu życia – zamiast treningu na siłowni preferował alkohol, tytoń i Red Bulla. Przez kilka miesięcy musiał nawet grać z więzienną opaską na nodze po skazaniu za bójkę w pubie. 

Marsz po koronę

Lisy solidnie zaczęły sezon 2015/16 od zwycięstw 4-2 z Sunderlandem i 2-1 z West Hamem. Pierwsza porażka, z Bournemouth, przyszła w trzecim meczu. W dwóch kolejnych, Leicester zwróciło na siebie uwagę odwracając losy pojedynków od stanu 0-2 dla rywali, do zwycięstwa 3-2 nad Aston Villą i remisu 2-2 ze Stoke. Pomimo porażki 2-5 z Arsenalem, kolejne mecze przyniosły serię zwycięstw, która kazała spojrzeć na Lisy jako potencjalnego czarnego konia rozgrywek. 2-1 z Norwich, 1-0 z Crystal Palace, 3-2 z WBA, 2-1 z Watford, 3-0 z Newcastle.  Ale nie tylko drużyna jako całość świętowała swój złoty czas. Kapitan Jamie Vardy w rywalizacji ze Srokami zaliczył serię 10 meczów z rzędu ze strzeloną bramką, wyrównując rekord Ruuda van Nistelrooya z czasów gry w Manchesterze United. Przed kolejnym meczem, notabene z Czerwonymi Diabłami, piłkarski świat czekał czy niepokornemu napastnikowi uda się poprawić rekord Holendra. I tak się stało! Po doskonałym podaniu Fuchsa, urwał się obrońcom i bez większych problemów pokonał bramkarza The Reds, Davida De Geę. Zakpił sobie z wszelkich autorytetów strzelając bramkę i dopełniając serię goli w jedenastu meczach z rzędu – najdłuższą w historii Premier League.  

Vardy po bramce w jedenastym meczu z rzędu. Źródło: youtube.com/@LCFC

Lisy nie zwalniały. 3-0 ze Swansea. 2-1 z broniącą tytułu Chelsea – porażka, po której zwolniony został legendarny w niebieskiej części Londynu Jose Mourinho. Dalej 3-2 z Evertonem. Leicester spędzało Boże Narodzenie jako niespodziewany lider tabeli. Liverpool przerwał jednak serię dziewięciu meczów bez porażki, pokonując Lisy 0-1. Zespół złapał lekką zadyszkę, remisując w dwóch kolejnych pojedynkach z Manchesterem City i Bournemouth. Dalej, po kilku lepszych meczach, ponownie na pierwszym miejscu tabeli, ten czarny koń sezonu zemścił się za niedawne niepowodzenia, wygrywając 2-0 z The Reds i 3-1 z The Citizens. Nawet porażka z Arsenalem nie zdołała zrzucić Lisów z fotela lidera. Szeptano, nie chcąc na głos wypowiedzieć tego, co wszystkim chodziło po głowie – czy Leicester może zostać mistrzem Anglii?! 2-2 z WBA. Seria bezpiecznych zwycięstw 1-0 z Watford, Newcastle, Crystal Palace, Southampton. Wygrana 2-0 z Sunderlandem i porażka Manchesteru United przeciwko Spurs w tej samej kolejce, zapewniła Lisom pierwszy w historii udział w UEFA Champions League! 1-1 z West Ham. Demolka 4-0 ze Swansea. 

Leicester przystępowało do 36. kolejki z solidną, 7-punktową przewagą nad drugim Tottenhamem. To o czym jeszcze niedawno szeptano, teraz już mówiono głośno – drużyna Lisów była o krok od mistrzostwa. Wygrana w jednym z trzech kolejnych meczów byłaby wystarczająca. Jako pierwszy stanął Lisom na drodze Manchester United, który miał do wyrównania rachunek za odebranie rekordu van Nistelrooya.

Lisom nie udało się wygrać pojedynku na Old Trafford. Mecz zakończył się remisem 1-1 po bramkach Martiala dla United w 8. minucie i Morgana dla Leicester w 17. minucie. Mimo to, ten jeden punkt przywieziony z Manchesteru ważył o wiele więcej niż jakikolwiek inny, bowiem teraz, w derbach Londynu, Tottenham musiał pokonać Chelsea, aby zachować choćby matematyczne szanse na tytuł. Każdy inny wynik niż zwycięstwo Spurs, dawałby mistrzostwo Lisom. 

Pojedynek na Stamford Bridge w Londynie nie zaczął się dobrze dla Leicester. Choć to The Blues byli stroną nacierającą, to jednak pierwszą bramkę zdobył Harry Kane, napastnik Kogutów, strzelając do pustej bramki w 35. minucie. Niedługo potem trafił Son Heung-min, ustalając wynik do przerwy na 2-0. Wydawało się, że Lisy będą musiały jeszcze poczekać ze świętowaniem. W 58. minucie, w zamieszaniu po rzucie rożnym, piłkę do siatki skierował zawodnik The Blues – Gary Cahill. 2-1 na tablicy wyników. Chelsea nacierało, choć odległe 9. miejsce w tabeli sprawiało, że za zwycięstwo mogli liczyć co najwyżej na atlas grzybów i dyplom pocieszenia od burmistrza. 83 minuta na zegarze. Diego Costa skupił na sobie uwagę obrońców, wypatrzył Hazarda na wolnej pozycji, a ten z pierwszej piłki, z zegarmistrzowską precyzją trafił na 2-2. 

Ostatnie minuty meczu naznaczone były serią brutalnych, bandyckich wręcz fauli z obu stron, dających upust niezwykle silnym emocjom. Ale więcej goli nie padło. Wybrzmiał ostatni gwizdek sędziego, obwieszczający wielką radość. Symboliczny i tak samo doniosły jak biały dym nad Kaplicą Sykstyńską. 

HABEMUS NOVUM CAMPIONEM! DOMINUM LEICESTER!

MAMY NOWEGO MISTRZA! IMIĘ JEGO LEICESTER!

CLAUDITO SANTO SUBITO!

Lisy świętują mistrzostwo. Źródło: Abc.net.eu

Ciężko znaleźć słowa, które opisywałyby emocje wśród zawodników i kibiców Leicester na wieść o tytule. Wybuch radości drużyny oglądającej mecz Chelsea – Tottenham przed telewizorem w domu Vardy’ego, gdzie zabrakło jednak trenera, który pojechał odwiedzić chorą matkę we Włoszech. Szpalery, które utworzyli zawodnicy Evertonu i Chelsea, dwóch ostatnich rywali Lisów w ligowych rozgrywkach w tamtym sezonie. Fetę na King Power Stadium i podniesienie pucharu mistrza Anglii. Lepiej obejrzeć to na własne oczy.

Ostatnie kolejki i celebracja:

Chwała na pstrym koniu jeździ

Często takie historie mają drugie dno – skandale, układy, doping. Tu nie było nic z tych rzeczy. Tylko piękna historia o Dawidzie, który stawił czoła nie jednemu, ale co najmniej kilku Goliatom. W kolejnym sezonie Leicester już nie szarżował. Ale to nie ma znaczenia. Bo przez jedną magiczną kampanię pokazali, że nawet w cynicznym, przeżartym pieniędzmi świecie futbolu da się jeszcze wygrywać dzięki wierze, pracy, skrupulatnemu planowaniu i szczypcie szaleństwa. Leicester nie tylko wygrał tytuł. Leicester przypomniał, czym ten sport powinien być.

W życiu nic nie trwa wiecznie. Następny sezon Lisy zakończyły dopiero na 12. miejscu w Premier League. Większy sukces osiągnęły co prawda w Lidze Mistrzów, wygrywając grupę z FC Porto, Kopenhagą i Club Brugge, przechodząc potem Sevillę w 1/8 i odbijając się dopiero od żelaznej defensywy Atletico Madryt w ćwierćfinale. 

Przed meczem z madrytczykami, kiedy Lisy zajmowały odległe 17. miejsce w tabeli Premier League, zwolniony został architekt sukcesu Claudio Ranieri. Włoch w dalszej karierze nie zdołał się nawet zbliżyć do powtórzenia podobnego wyniku. Co nieuniknione, zaczęły odchodzić gwiazdy Leicester, solidnie zasilając kasę klubową – Kante do Chelsea za 36 mln euro, od razu po zwycięskim sezonie; wkrótce także Drinkwater do The Blues za 37 milionów i Mahrez do Manchesteru City za 68 milionów…

27 października 2018 roku w katastrofie helikoptera pod King Power Stadium zginął właściciel klubu, tajski biznesmen Vichai Srivaddhanaprabha. 

Piszę ten tekst kilka dni po tym jak odejście z Leicester ogłosił ostatni ze zwycięskiej drużyny w aktualnym składzie Lisów Jamie Vardy. W pełnym żalu wpisie przeprosił za kolejny już w niedawnych latach spadek do niższej ligi. Cóż, kapitan opuszcza tonący statek jako ostatni. 

Pożegnalny wpis Vardy’ego. Źródło: X / Vardy7